Jestem „endo kobietą”. Z chorobą żyję od 14 roku życia, czyli od pierwszej miesiączki (ponad 25 lat).
Jak każda nastolatka nie mogłam doczekać się, kiedy w końcu stanę się „kobietom”. Zazdrościłam koleżankom i z niecierpliwością oczekiwałam tego dnia. Jednak moja „wymarzona” miesiączka okazała się ciężka, bolesna, długa (nawet do 8 dni) i bardzo obfita. Szybko zrozumiałam, że nie było czego zazdrościć. Każda kolejna miesiączka była coraz gorsza, coraz mniej oczekiwana, pełna obaw i strachu.
W wieku 16 lat przeszłam 1-wszą poważną operację ginekologiczną, aczkolwiek już jako mała 6 letnia dziewczynka miałam operację (operowali wówczas przepuklinę, lecz tak naprawdę miałam uwięźnięcie jajnika w jajowodzie). Tym razem sądzili, że problemem jest wyrostek (który również wycieli), lecz tak naprawdę pękła mi torbiel na jajniku, co było powodem krwotoku do jamy brzusznej. W tamtym momencie „otworzyli” mi cały brzuch. Już wtedy usłyszałam, że będę miała problemy z zajściem w ciążę. I tak zaczęło się moje życie – biegając od ginekologa do ginekologa, szukając pomocy w bólu i cierpieniu. Każdy specjalista powtarzał „taka Twoja uroda”, „jak urodzisz to wszystko minie”.
W wieku 29 lat pierwszy raz zaszłam w upragnioną ciążę. Niestety maluszek zmarł początkiem 4 miesiąca. Po zabiegu dostałam silny stan zapalny miednicy mniejszej. Leki, hormony i po roku kolejna ciąża, którą również straciłam. Po czym kolejny silny stan zapalny miednicy mniejszej, jak również długi pobyt w szpitalu. Od tamtej pory minęło 10 lat, a ja nadal nie zaszłam w ciążę.
Po tym wszystkim miesiączki stały się nieregularne, raz obfite, innym zaś razem zanikające. Ponownie biegałam od lekarza do lekarza, ponieważ bóle były coraz silniejsze, trwały coraz dłużej. Na dodatek miałam coraz częściej problemy z wypróżnieniem się. Nikt nie potrafił mi pomóc. Lekarze uważali, że kolejne dawki hormonów zmienią wszystko. Jeden lekarz zarzucił mi również, że konfabuluję (od red. zmyślanie, koloryzowanie na jakiś temat). Powiedział, że prócz policystycznych jajników nic „tu” nie ma, co by tak mogło boleć.
Pewnego dnia w internecie natknęłam się na artykuł o chorobie jaką jest endometrioza. Wszystkie moje objawy wskazywały, że mam tą chorobę. Lekarz do którego się udałam, stwierdził że moja „dolegliwość” (jak to nazwał) faktycznie może być endometriozą. Następnie przeprowadzana jedna za drugą laparoskopia, które miały niby pomóc. Przy jednej z laparoskopii został mi podany mi żel „Hialobarier”, który również miał pomóc. Niestety mój dramat trwał dalej. Po powrocie ze szpitala na drugi dzień trafiłam z silnym bólem do szpitala.
Dramat rozgrywał się każdego dnia. Stawałam się coraz bardziej nerwowa, zmęczona, obolała. Traciłam pracę za pracą, pojawiło się nie zrozumienie ze strony wszystkich, którzy mnie otaczali. Uważali, że skoro lekarze twierdzą, że nic „tam” nie ma, to znaczy że wymyślam. Zostałam z tym sama. Nauczyłam się nie płakać, nic nie mówić.
W roku 2016 przeszłam nefrektomię prawej nerki. Specjaliści uznali, że to będzie koniec moich problemów. Sama również na to liczyłam. Lecz pół roku po usunięciu nerki i odstawieniu leku „vissanne”, moja endometrioza pokazałam najgorsze ze swoich oblicz. Ból, którzy mi towarzyszył był przeszywający mnie całą – od prawej nogi po całe plecy, brzuch i wszystko co tylko możliwe. Notorycznie nawracający stan zapalny pęcherza, zaparcia których nie mogłam niczym się pozbyć. Nie mogłam leżeć, nie mogłam siedzieć, nie mogłam chodzić. Nie znajdowałam sobie miejsca. Brałam coraz silniejsze leki, w coraz większych dawkach, które i tak nie przynosiły ulgi, ani na chwilę.
Od maja 2017 żyłam już wypełniona bólem nie do wytrzymania. Nie funkcjonowałam. Byłam albo rozdrażniona, albo to znowu nie przytomna od leków i obojętna na wszystko. A ból nadal nie ustępował.
Zaczęłam szukać pomocy. Dostałam namiary na lekarza w Poznaniu. Pojechałam. Powiedział mi wtedy, że nie widział takiego wraku kobiety nigdy wcześniej, oraz że mam zapomnieć o dzieciach. Chciał otworzyć mnie od klatki piersiowej do samego wzgórka łonowego. Uznał że resekcja jelita i stomia to jedyna szansa abym mogła żyć. Uciekłam i więcej tam nie pojechałam. Szukałam nadal pomocy. Tym razem Zielona Góra. Lekarz wydawał się konkretny. Stwierdził, że mam zapewne chorobę weneryczną, zlecił wykonanie wymazów i kazał czekać. Zaczęły się również moje problemy w związku – obwiniałam partnera, że mnie zdradza, bo wiedziałam, że tylko on był ze mną zawsze. Lekarz wywołał lawinę kłótni. Wyniki okazały się negatywne. Postawił kolejną diagnozę – insulinooporność. Otrzymałam od niego leki i ponownie to miało mi pomóc. Z każdym dniem czułam się coraz gorzej – wymioty, bóle całego ciała. Ledwo żyłam. Ponownie wylądowałam u lekarza, byłam wówczas w stanie tragicznym. Okazało się, że mam wyniki idealne i nie mam insulinooporności. Leki, które poprzedni lekarz mi przepisał niepotrzebnie, omal mnie nie zabiły. Byłam załamana wszystkimi lekarzami przez których przeszłam. A ból coraz bardziej mnie wykańczał. Stanęłam nad przepaścią, byłam wyczerpana, miałam dosyć. Pierwszy raz powiedziałam do najbliższych, że już nie mam dalej siły, że chce umrzeć. Myślałam wówczas, że jak umrę już nic nie będzie mnie bolało, wszystko minie. Ale nie poddałam się i dalej szukałam lekarza, który może mi pomóc.
Trafiłam w internecie na wywiad z lekarze, który mówił o endometriozie. Byłam w szoku tym co przeczytałam. Zaczęłam go szukać i znalazłam, że przyjmuje we Wrocławiu. Przeczytałam o nim opinie i zdecydowałam się, że dam sobie ostatnią szansę. Zarejestrowałam się i pojechałam na wizytę. Tym lekarzem był dr Mikołaj Karmowski.
Byłam obolała i pełna obawy, czy to nie znowu jakiś „fachowiec” jedynie od brania pieniędzy. Jednak już sama wizyta mnie pozytywnie zaskoczyła – była inna niż wszystkie. Doktor rozumiał mój ból, moją chorobę, wiedział gdzie mnie boli, patrzył na mnie jak na człowieka. Był konkretny, serdeczny i nie wymyślał. Przedstawił wszystko jak na dłoni, opowiedział o operacji i o tym jak może się ona skończyć (wszystko co może się wydarzyć, ale nie musi). Miałam chwilę zawahania – w końcu to kolejna operacja, jednak zdecydowałam się. Kwota za nią była duża, lecz warta swojej ceny. Pomogli mi wspaniali ludzie, uruchomili zbiórkę, abym mogłam zostać zoperowana przed dr Mikołaja Karmowskiego.
Udało się. Pojechałam na operację do Wrocławia. Tuż przed operacją, kiedy dr Karmowski przyszedł do mnie i spojrzał w oczy, wiedziałam że wszystko będzie dobrze. Byłam pewna, że będzie dobrze. Diagnoza byłą rozległa. Endometrioza IV stopnia głęboko naciekająca. Guz na pęcherzu, oba moczowody, guz odbytniczo-pochwowy, więzadła krzyżowo-maciczne po prawej stronie, odreparowano zrosty esicy z lewą ścianą miednicy mniejszej i macicy. Wycięto guza z przymacicza prawego. Oddzielono zrost odbytnicy z tylnym sklepieniem pochwy.
Warto było przeżyć tak ciężkie chwile. Dzisiaj mamy 20 listopad 2018 i jestem po operacji 9 miesięcy. 9 miesięcy żyję bez bólu, mogę wyprostować nogi, nie leżę już zwinięta w kłębek, nie zażywam również leków przeciwbólowych. Dostałam nowe życie od Pana doktora Mikołaja Karmowskiego. Jest nie tylko wybitnym specjalistą, ale i cudownym człowiekiem. Takich lekarzy jak dr Karmowski jest za mało. Mam endometriozę i wiem, że ona jest i będzie. Jestem na odpowiedniej diecie, ćwiczę a najważniejsze, że żyje bez bólu i strachu.